niedziela, 14 sierpnia 2011

Jak skonstruować bombę

Podobno w internecie można znaleźć przepisy na bombę domowej roboty i - znów "podobno" - z takiego przepisu skorzystał Anders Breivik, niedawny bohater "jedynek" w światowych mediach.

Podejrzany milczy, policja nie może się doliczyć ofiar (a i nawet domniemanych wspólników), ale cały świat już wie: skrajnie-prawicowo-chrześcijańsko-antyislamski fundamentalista podniósł swoją zbrodniczą dłoń na miłujących pokój przypadkowych gości wyspy Utoya. Nagle nie obowiązuje święty fetysz "nie liczy się wymiar kary, ale jej nieuchronność". Nagle cały Postępowy Świat zachłystuje się zdjęciami z luksusowego norweskiego więzienia, bąkając coś o karze śmierci, dotąd wyklinanej jako skrajnie-prawicowo-chrześcijańsko-antyislamskie barbarzyństwo. Nagle wszyscy znają i komentują 1500-stronicowy manifest Breivika, cytując co smaczniejsze kawałki.

Oto istota współczesnego przekazu informacji.

Przez 2000 lat, odkąd Poncjusz Piłat zapytał Jezusa "co to jest prawda?", ale nie czekając na odpowiedź wyszedł pogadać z "opinią publiczną", niewiele się w kwestii prawdy zmieniło. Zmieniły się natomiast środki przekazu.

Jak skonstruować informacyjną bombę?

"News" wbrew nazwie wcale nie musi być aktualny. To już przeżytek. Nie ma znaczenia, czy bombą będzie wydarzenie sprzed minuty, sprzed lat, czy z mglistej przyszłości. W ostatnich tygodniach internetowym "newsem" było doniesienie o biskupie podejrzanym o przewóz dziecięcej pornografii (tyle że i przewóz, i podejrzenie, i nawet wyrok są sprzed kilku lat), ale i informacja o asteroidzie która - być może - przeleci blisko ziemi. Za 150 lat. Bombowy news nie musi być aktualny, ważne by ruszał.

Co ludzi rusza? Przestępczość. Spłacane kredyty. Bezczelność rządzących (i tych, którzy są z nimi utożsamiani).

No to jedziemy.

Zasuszony w książkach ekonomista bąknął coś, że może - prawdopodobnie - kiedyś - kursy na giełdach pewnie się zmienią? Zmienią się, to przecież prawa rynku, ale my mamy "newsa": "Wstrząsająca wiadomość: od jutra znów kryzys". W tekście może być cokolwiek, że właśnie nie "od jutra", tylko że za rok, albo wcale, ale to nie ma znaczenia. Im więcej emocji w tytule, tym lepiej.

Dziennikarz dowiedział się o jakimś obowiązującym od lat przepisie, na który księgowi dawno znaleźli pięć furtek? "Uwaga, pilne! Fiskus dobierze się do twoich pieniędzy!"

Tekst-bombę trzeba tworzyć z pewnością siebie, jakby podejrzenia były faktem. A więc - nie "biskup podejrzany o przewóz pornografii" ale "biskup przewoził pornografię". Nie "Kowalski zastanawia się, czy prezydent naciskał" ale krótko: "Prezydent naciskał". Żeby uniknąć spraw sądowych (choć, bądźmy szczerzy, kogo byłoby stać i komu by się chciało czekać 10 lat na wyrok) - można powtykać tu i ówdzie zmiękczacze w rodzaju "prawdopodobnie" lub "jak dowiedział się [tu wstaw tytuł medium dla którego piszesz]".

W tej ostatniej dziedzinie bezczelność (a może pomysłowość) nie zna granic. Opowiadał mi pewien aktor (nazwijmy go "Iksińskim"), sądzący się z redakcją pewnego publikatora (nazwijmy go "Brukowcem"), jak kiedyś na konferencji prasowej otrzymał pytanie z sali. Jakież było jego zdziwienie, gdy swoją wypowiedź - wyrwaną z kontekstu, ale to osobna historia -  przeczytał na łamach "Brukowca" okraszoną komentarzem "ujawnił Iksiński specjalnie dla naszej redakcji". Mało tego, potem w sądzie wydawca powoływał się na ten artykuł dowodząc, że nasz bohater sam, dobrowolnie udziela "Brukowcowi" wywiadów, więc nie powinien się z nim sądzić o naruszenie prywatności!

Cechą absolutnie niepożądaną u twórcy medialnej bomby są bowiem jakiekolwiek skrupuły. Nic to, że dzieci dowiedzą się z netu, na jakim sznurze powiesił się ich ojciec. Nic to, że leżący pod kroplówką maszynista zostanie uznany winnym katastrofy, zanim ktokolwiek go przesłucha. Nic to, że nieprawdziwego oskarżenia o pedofilię, molestowanie lub nawet zwykłą kradzież nie da się potem, ot tak, wymazać ze zbiorowej pamięci. Ma być bomba i już. 

Dobrym uzupełnieniem medialnej bomby jest sondaż opinii publicznej i możliwość wpisywania komentarzy. Tu Internet zdecydowanie góruje nad gazetami (lub czasopismami). Konsument mass-mediów lubi czuć, że zna się na wszystkim, więc i media pytają go o zdanie na każdy temat.
- Czy premier słusznie rozwiązał 36. splt? (nie szkodzi, że zajmuje się tym MON: to zbędny detal)
- Czy komisja trafnie wskazała przyczyny katastrofy smoleńskiej?
- Czy Marta Kaczyńska powinna dostać odszkodowanie?"
- Czy Muammar Kaddafi powinien się podać do dymisji?
- Jak oceniasz ostatnie zmiany kursu franka szwajcarskiego?
- Co sądzisz o samobójstwie Leppera?
(dostrzegasz manipulację w pytaniu, czy już nie?)
- Czy Barack Obama powinien zgodzić się na propozycje republikanów?
- Czy księża powinni żyć w celibacie?


Już można klikać "tak/nie", już można wpisywać komentarze pod artykułem. Im więcej będzie tam bluzgów i błędów językowych, tym lepiej.

Bomba ma tym większe rażenie, im bardziej emocjonalnej sprawy dotyczy. Emocjonalnej - czyli pobudzającej, ale na którą czytelnik nie ma żadnego wpływu. Nie ma wpływu, więc tym chętniej i mocniej się podnieci. Gdy Igrekowski podejrzany jest o molestowanie nieletnich (zwane u nas od razu - a co tam, że błędnie - pedofilią), w komentarzach i sondach aż huczy. Och, co by zrobili internauci (albo czego by nie zrobili)! To nic, że sami tolerują rubasznego wujka uwielbiającego "gilgać pod koszulką" dorastające dziewczynki, to nic że sami chętnie zawieszą oko na ciut bardziej rozwiniętej nastolatce. To nic, że pozwalają swoim ledwienastoletnim córkom na noszenie się jak studentki. "Już mu tam pod celą pokażą chłopaki, rok na tyłku nie usiądzie, hehe" - nagle wymiar sprawiedliwości w Polsce, za społecznym przyzwoleniem, mają wykonywać sami więźniowie! Co to jest, samopomoc koleżeńska?!

Żeby było jasne: uważam, że za tego rodzaju udowodnione przestępstwa należy ucinać genitalia przy samej szyi. Tylko że robić to powinien kat w majestacie sądowego wyroku, a nie "chłopaki spod celi"!

Wiktor Suworow pisał w jednej ze swoich książek o listach gończych rozsyłanych za uciekinierami z radzieckich więzień. Nie wolno ich było publikować w gazetach (choć przecież tam można umieścić zdjęcia), ale w radiu - proszę bardzo. Dlaczego? W tak policyjnym kraju ujęcie poszukiwanych było kwestią czasu, więc inny był cel listów gończych czytanych przez spikera i podawanych z ust do ust . Z ust do ust - a więc z ciągłymi przeinaczeniami. Kilku kieszonkowców kryjących się po lasach zamieniało się w stuosobową uzbrojoną bandę idącą na Moskwę. Słuchacze, których wolność wyboru niewiele odbiegała od karty dań w łagrowej stołówce ("możesz jeść albo nie jeść"), nagle zyskiwali poczucie sprawstwa. Mogli zdecydowanie i pryncypialnie potępić, podejrzliwie popatrzyć na każdego obcego, a nawet zażądać (naturalnie w rodzinnym gronie, bo na sądy też mieli zerowy wpływ) surowej kary dla zbiegów.

Właśnie, poczucie sprawstwa. Spójrz, jaki jesteś ważny, nabywco medialnej bomby. Skazując Breivika i doradzając Obamie, regulując kurs franka i reformując Kościół katolicki, jednoznacznie wskazując przyczyny katastrofy smoleńskiej i wypadku kolejowego w Babach pod Piotrkowem.

Właśnie to - i tylko to - świadczy o twojej ważności, zapamiętaj sobie! Musisz w to wierzyć. Inaczej (o zgrozo!) zechciałbyś zająć się sprawami, na które naprawdę mógłbyś mieć wpływ.