środa, 21 listopada 2012

Brunon wieczorową porą


Gdyby Brunon K. nie istniał, rząd musiałby go w końcu wymyślić. A może – wierząc warszawskiej ulicy – może właśnie tak było? Antyrządowy antysemicki terrorysta; przecież dla propagandysty dowolnego światowego rządu to zbyt piękne. W oficjalnych komunikatach brakowało tylko wzmianki, że „polski Breivik” niezdrowo lubi dzieci (ale nie chłopców – o, nie, wręcz przeciwnie).

Ale nie doszukujmy się teorii spiskowych. Może Brunon K. istnieje naprawdę, może naprawdę ma nazwisko na K. i naprawdę wpadł przez donos żony (z domu Morozowny). Biorąc pod uwagę fakt, że ów groźny terrorysta rozsyłał swoje konspiracyjne apele z oficjalnej skrzynki mailowej na państwowej uczelni, próbne wybuchy dokumentował na użytek prokuratury na video, a 50% z jego czteroosobowej Al Kaidy to agenci ABW, wskazywałoby to na robotę gangu Olsena. Byłoby jednak złośliwością wysnuwać stąd prosty wniosek, że tropy znów prowadzą do siedziby premiera.

W dobrej telenoweli postacie muszą się jak najczęściej łączyć. Jeśli bohater ma romans ze swoją asystentką, to w następnym odcinku musi się okazać że jest ona zaginioną siostrą jego żony, a z kolei jej chłopak to syn zięcia... i tak dalej. Jest więc mocno prawdopodobne, że Brunon K. był inspirowany przez Cezarego G., któremu z kolei ten pomysł podsunęła Katarzyna W. Spisek ten, uknuty zdradziecko przeciwko Donaldowi T., wspierała słynna matka z Opola, która nie zapłaciła mandatu, bo kupiła za to broń dla... tak, zgadza się, dla Brunona K. Materiały wybuchowe (już nie wysokoenergetyczne?)  przenosili pod sejm „na mrówkę” uczestnicy Marszu Niepodległości, skąd wzięły się potem obrzydliwe plotki jakoby policja użyła gazu.

Jakby dobrze pokombinować, to Brunon K. mógłby być zamieszany w rozcieranie trotylu po tupolewie nr 2. Gdyby rządowym PR-owcom zabrakło weny, to Janusz P. z kolegami, koleżankami i pozostałymi członkami swojej partii chętnie dostarczy czegoś do palenia.

Chciałoby się powiedzieć: jaki rząd, taki zamach, ale to byłoby mało oryginalne.