czwartek, 28 października 2010

Bóg tak chciał?

Większość Polaków wychowała się w tradycji chrześcijańskiej, więc zapewne chodziła na lekcje religii. Dowiedziała się tam, że dobry i wszechmogący Bóg umieścił stworzonego przez siebie człowieka w raju, aby tam żył na wieki w szczęściu. Niestety, człowiek zgrzeszył, za co poniósł znane mu wcześniej konsekwencje: utracił raj i nieśmiertelność. Bóg jednak - mówi teologia - postarał się o naprawienie szkód i w przyszłości człowiek znów zamieszka w raju. Pod jakimi warunkami, jak ten raj będzie wyglądał, jak będzie wyglądało przejście z obecnego świata do przyszłego i co dzieje się z człowiekiem po śmierci - tu każdy odłam religijny ma swoje teorie.

Śmierć bliskiej osoby jest dla nas stratą i powoduje ból, nawet jeśli wierzymy w spotkanie z nią kiedyś, w innej rzeczywistości. Boli nas każde rozstanie, szczególnie na dłużej, więc trudno się dziwić, że smuci Cię czyjaś śmierć i że wspominasz zmarłą osobę.

Kiedy pójdziesz na cmentarz - a zrobi to w najbliższych dniach większość Polaków - na grobach znajdziesz więc różne napisy wyrażające smutek, ale i wiarę. I cóż tam możesz przeczytać? Bardzo często "Bóg tak chciał".

Psychologowie dokładnie opisali proces przeżywania straty. Zaprzeczenie, złość, targowanie się, bierne przyjęcie do wiadomości, pogodzenie się (często związane z racjonalizacją tego, co się stało). Znajdziesz to w każdym podręczniku psychologii, co oczywiście wcale nie znaczy, że mądrzy autorzy potrafią na to cokolwiek poradzić. Tak to już jest z naukowcami - od psychologii do informatyki - że potrafią świetnie opisać każdy problem, wcale go nie rozwiązując.

"Bóg tak chciał" to coś pomiędzy biernym przyjęciem a racjonalizacją. "Wierzę w dobrego Boga" i "Umarł ktoś mi bliski" to dysonans. Jak to pogodzić? Wymyślamy wtedy różne ciekawe uzasadnienia. A to, że "tak mu było pisane". A to, że śmierć była karą boską (dla zmarłego lub jego bliskich). A to, że "Bóg potrzebował go u siebie" (szczególnie dotyczy to osób uzdolnionych lub małych dzieci).

Myśl o tym, że dobry Bóg zsyła raka mózgu na babcię, żeby ukarać wnuczkę, albo że kompletuje właśnie ekipę remontową (skoro brakowało mu akurat pana Zdziśka, świetnego glazurnika) mnie przeraża - nie wiem, jak Ciebie. Na pomysł, że Bóg zabiera rodzicom ukochane dziecko w celu "powiększenia grona aniołków" nawet nie wiem, co powiedzieć. 

Komuś, kto nie jest chrześcijaninem jest o tyle łatwiej, że każde z tych uzasadnień może przyjąć bez zastrzeżeń, a nawet wymyślić własne. Zeus z Ozyrysem przegrał pana Zdziśka w karty, więc Atropos przecięła nitkę życia i pan Zdzisiek wpadł pod samochód. Albo Syriusz był w niekorzystnej konstelacji z Wenus. Albo tak było zapisane w odwiecznej księdze przeznaczenia pod hasłem "Iksiński, Zdzisław (Polska)". Albo w ogóle nie musi się nad tym zastanawiać.

Co innego chrześcijanin, a przynajmniej osoba tak się określająca. Chrześcijaństwo mówi o miłości do Boga, a trudno kochać chimerycznego tyrana, który raz pozwoli Ci wygrać w totolotka, a raz wepchnie pod tramwaj. Jeszcze trudniej uwierzyć, że wepchnięcie pod tramwaj było aktem Bożej miłości, wielką tajemnicą wiary i miało swój głęboki, metafizyczny sens. (Zauważyłeś, że jeśli ktoś nie potrafi czegoś wyjaśnić, to zaczyna bełkotać, jak w ostatnim zdaniu?)

Bóg tak chciał?

Kim jest Twój Bóg? Złośliwym despotą zabierającym rodzicom dzieci, a dzieciom rodziców, którego trzeba przebłagać pójściem co jakiś czas do kościoła i w miarę porządnym życiem? Luzackim Dżizasem, radykalnym rewolucjonistą, który kocha gejów, słucha rocka i uwielbia grepsy w rodzaju "kochajta i róbta co chceta", ale kompletnie niczego od nikogo nie wymaga? Staruszkiem z białą brodą, siedzącym gdzieś na chmurce, który może ma trochę niedzisiejsze poglądy, ale trzeba w niego wierzyć, bo to "wiara naszych ojców"? Słodkim Jezuskiem luli-luli-laj, którego utula matula, bo nie ma kolebeczki, a pasterze śpiewają i ciupażkami machają?

Na czym opierasz swe przekonania? Na okrągłych, choć niezrozumiałych kazaniach, w których "transcendentny w swej immanencji Pan umiłował osobę ludzką"? Na własnej światopoglądowej sałatce łączącej Jana Pawła II z Dalajlamą, a święcenie wielkanocnego koszyczka z kabałą i wiarą w reinkarnację? Na formułkach wyuczonych jeszcze przed pierwszą komunią, nakazujących wyspowiadać się z niemówienia paciorka, niechodzenia do kościółka i "uprawiania nieczystości sam ze sobą"?

A może na Biblii? Poznajesz ją - czy uważasz, że jest zbyt odległa, za trudna i trzeba zostawić ją zawodowcom od spraw religijnych?

Do kogo i o co będziesz się modlić 1 listopada i każdego innego dnia?

niedziela, 24 października 2010

Pzdr.

Telefonowi mojej Żony skończyła się gwarancja, co oznacza, że niemal natychmiast zaczął szwankować. Nie wiem, czy pracują nad tym sztaby inżynierów, czy to czysty przypadek, ale czas używania wielu urządzeń odpowiada mniej-więcej okresowi gwarancji. Zanim gwarancja minie (a klawisze zaczną się zacinać), dzwoni telemarketer i proponuje do wyboru kilka nowych aparatów. Dla normalnego człowieka nie różnią się one niczym poza nazwami przypominającymi imiona robotów z "Gwiezdnych wojen". Fani z kolei podniecają się ilością nowych opcji.

Czasy, w których telefony służyły do dzwonienia minęły bezpowrotnie. Teraz telefon ma lepsze parametry robienia zdjęć, niż kiedyś aparat fotograficzny i mieści więcej danych, niż mój pierwszy komputer. Mogę w nim ściągać pocztę, surfować po Internecie, a nawet otwierać pliki PDF (naprawdę, dokument A4 w wyświetlaczu 3,5x5 cm wygląda czadowo). Cenię sobie gry, ponieważ uprzyjemniają mi czas pobytu w pewnym miejscu, w którym czytać nie zawsze wypada. 

Nie oznacza to, że z mojego telefonu mogę dzwonić. To znaczy, teoretycznie mogę, ale odkąd na pobliskim ratuszu postawiono antenę do przesyłania danych do nowych dowodów osobistych, aby porozmawiać muszę albo trzymać telefon i ucho przy szybie (i nie za bardzo machać głową), albo wyjść do przedpokoju. Moja sieć komórkowa oferuje mi coraz bardziej wypasione aparaty, ale niekoniecznie lepszy zasięg.

Być może gdybym znał się bardziej na nowoczesnych technologiach, doceniłbym zaawansowanie technologiczne producentów telefonów. Być może mój telefon mógłby mi posłużyć do zarządzania tym blogiem, a po podłączeniu odpowiedniej przystawki ugotowałby obiad. Niestety, technika nie jest moją najmocniejszą stroną, więc rozszyfrowanie opcji nowego aparatu zajmuje mi 2 lata. Akurat tyle, ile wynosi okres gwarancji. Wtedy telefon się psuje, wymieniam go na nowy, a że już nie produkują takiego, jak miałem, uczę się znów kolejnego aparatu. Da capo al fine.

W nowej nokii mojej Żony projektanci pomyśleli o ułatwieniu życia użytkownikom wysyłającym SMS-y. Jest więc 10 esemesowych szablonów, które wystarczy tylko uzupełnić, zamiast pracowicie wklepywać całość kciukami litera po literze. 

Jakie są szablony, czyli najpotrzebniejsze wzory SMS-ów?
  1. "Do zobaczenia o..."
  2. "Do zobaczenia w..."
  3. "Nie mogę Ci pomóc"
  4. "Przyjeżdżam o..."
  5. "Sp. się. Będę tam o..."
  6. "W domu. Zadzwoń"
  7. "W pracy. Zadzwoń"
  8. "Zadzwoń, proszę"
  9. "Zebranie. Zadzwoń o..."
  10. "Zebranie odwołane"
Zauważ, że wśród tych najpotrzebniejszych (najpopularniejszych?) szablonów są tylko takie, która wiążą się z pracą lub z terminarzem. Najbardziej osobisty ("Nie mogę Ci pomóc") raczej burzy kontakt, niż go podtrzymuje. Nie ma szablonu "Kocham Cię" ani nawet skrótowego "Myś. o Tobie" czy "Tęsk.". Zapracowany biznesmen byłby wdzięczny za szablon "Nie cz. z kolacją", mocniejszy od "sp. się". Nie jestem też pewien, czy na pewno żadna kobieta nie wysłała żadnemu mężczyźnie SMS-a "Będziemy mieli dz.". Lista szablonów kończy się jednak na "Zebranie odwołane", a nie "Z nami koniec".

Może dlatego, byśmy mówili takie rzeczy bezpośrednio albo wpisywali ręcznie, zamiast wyręczać się automatem?

Kiedy wysyłam firmowy mailing, niemal natychmiast mam w skrzynce kilkanaście automatycznych odpowiedzi "Jestem w delegacji" lub "Nie ma mnie w biurze", często z tych samych skrzynek. Posiadacze tych adresów mają pewnie rodziny, ludzi którzy czekają na nich, a nie na raport z wyjazdu i rozliczenie zaliczki. Pół życia spędzają w podróży służbowej, więc telefon i służbowy laptop służy im także do porozumiewania się z bliskimi. W Polsce jest kilkadziesiąt milionów aktywnych kart SIM - czy ktoś uwierzy, że wszystkie SMS-y dotyczą tylko spraw zawodowych? Telefonem, mailem, wpisem na gadu-gadu chcemy wyrazić wszystkie te emocje, które wyrazilibyśmy twarzą w twarz, ale nie mamy okazji lub odwagi się spotkać. Postęp techniczny wcale nie dał nam więcej czasu dla siebie.

Właśnie dlatego wcale nie zżymam się na nowe technologie komunikacyjne. Z maila korzystam częściej niż z telefonu i wolę to od wielu spotkań rozbijających cały dzień. Tak jak hieroglify, tabliczki klinowe i sznurki kipu miały swoje pięć minut, a dzisiaj są w muzeach, tak szlachetna sztuka epistolografii ustąpiła miejsca netykiecie. "Wielce Szanowny Panie Jerzy!" ustąpiło miejsca krótszemu "Witam". Czy to dobrze? Nie wiem, to już się stało.

Moja koleżanka po posłaniu córki do pierwszej klasy z przerażeniem odkryła, że jej dziecko zamiast uczyć się pisać wpisuje tylko pojedyncze słowa do gotowych wydrukowanych zdań w "zeszycie ćwiczeń", albo nawet zamiast tego umieszcza odpowiednią naklejkę. Rozmawiając o tym uświadomiliśmy sobie jednak, że ten proces trwa od dawna. Kiedyś w ostatniej klasie podstawówki uczyliśmy się pisać życiorys ("Ja Jerzy Zbigniew Rzędowski urodziłem się... z ojca Zbigniewa..."), teraz uzupełnia się dane w gotowym szablonie CV, gdzie pełne zdania są wręcz niepożądane. Kiedyś kartka z życzeniami wymagała wymyślenia i wypisania tekstu, dziś tekst jest gotowy, wystarczy go podpisać.

Zwięzłe CV upraszcza życie HR-owcowi przyjmującemu do pracy, ale w większości wypadków tak się nie da komunikować. Nie da się wklejać słów do gotowych miłosnych wyznań. Szef nie zbuduje szablonami zespołu gotowego iść za nim w ogień. Wyuczonymi formułkami o "kreatywności", "dyspozycyjności" i "odporności na stres" da się może przejść rozmowę kwalifikacyjną, ale nie znajdzie pracy naprawdę satysfakcjonującej. Telemarketer trafi wreszcie na klienta, z którym nie pogada przy pomocy rozpisanego na kartce algorytmu. Na przykład na mnie lub na moją Żonę - wiem, jesteśmy okropni, bo uwielbiamy rozbijać im te wbite do głowy formułki, ale sami są sobie winni (oj, to temat godzien osobnego felietonu).

Jakie są granice standaryzacji w porozumiewaniu się między ludźmi?

Czy procedura może zastąpić brak empatii i inteligencji, niezbędnych w każdej rozmowie?

Czy miejsce dawnego savoir-vivre’u, formalistycznego ale stanowiącego przemyślaną całość, precyzyjnie odróżniającego Drogą Pannę od Wielmożnej Pani, a zaproszenie na ślub od zawiadomienia o ślubie, zajęły szablony?

Czy można sobie ułatwić życie, nie spłycając go?

Pomyśl o tym.
Pzdr.

czwartek, 21 października 2010

Komunikat dla meteopatów

Podobno połowa Polaków przyznaje się do meteopatii. Gdy zmienia się pogoda, zmienia się ich samopoczucie. W mediach pojawiają się "komunikaty dla meteopatów". Jutro możesz czuć się źle, więc jeśli nie musisz, to nie wychodź z domu. Za to pojutrze biomet będzie korzystny. Podobno kiedyś omyłkowo podano komunikat odwrotny niż zaplanowano (ciśnienie będzie spadać, więc meteopaci będą czuli się źle) i do lekarzy rzeczywiście zgłosiło się wielu pacjentów z zapowiedzianymi objawami. Sęk w tym, że ciśnienie się nie zmieniło... Czy to prawda? Jestem w stanie w to uwierzyć.

To jednak część szerszego zjawiska. Czy inni mogą wpływać na nasze samopoczucie? "Oczywiście tak", odpowie każdy kto przed chwilą zakończył niemiłą rozmowę. Ale czy może to być wpływ nieustanny, dzień po dniu, aż do zmiany postaw?

W Internecie mam swoją "ulubioną" stronę. Na jednym z największych informacyjnych portali jest zakładka "Polska lokalna". Czego możesz się spodziewać po takim tytule? Newsów o otwarciu nowego mostu w Krakowie? O festynie w Nasielsku? O konkursie literackim dla młodzieży w Suwałkach?

Dla kogoś mieszkającego w Warszawie czy na Kaszubach, informacja o nowej piekarni w Rzeszowie jest nieistotna. Jednak owa "Polska lokalna" to wcale nie są jakieś nudne prowincjałki. Oto przegląd tytułów z dwóch kolejnych dni:

"Lubelskie: skandal na uczelni"
"Nowy ślad policji: znaleźli kolejny fragment ciała"
"Tragedia w areszcie: wrócił do celi i powiesił się"
"Ogień w pobliżu stacji paliw: trwa akcja gaśnicza"
"Małopolska: chwile grozy w bloku"
"Zginęło małżeństwo, trzy osoby zostały ranne"
"Zbudowali parkingi nie tam, gdzie trzeba"
"Wirus atakuje - lawinowo rośnie liczba chorych"

I tak codziennie. "Skandal", "tragedia", "dramat". Pijany poseł rozjechał rowerzystę. Katastrofa na drodze krajowej numer 2. Psy pogryzły dziewczynkę (czy raczej "Masakra na Podlasiu: bestie rozszarpały dwulatkę"). Tak to działa. "Seks i przemoc to sprawdzona recepta na wysoką oglądalność", tłumaczył jeden z bohaterów "Superprodukcji" Juliusza Machulskiego, genialnej satyry na polski showbiznes.

Nie chodzi jednak o oglądalność. Jeśli tytuł przyciąga uwagę i zachęca do kliknięcia, punkt dla copywritera. Najwyżej czytelnik straci zaufanie, gdy po raz kolejny klikając nagłówek "Niezwykłe zjawisko w parlamencie" znajdzie fascynujący news o grzybie na ścianie w Wielkim Churale Mongolii, zamiast - jak sądził - o lądowaniu UFO w polskim Sejmie.

Tu chodzi o to, czym nasiąkasz czytając takie teksty. Jeśli dzień po dniu, tydzień po tygodniu, informacja (która, jak powie Ci każdy mędrzec od dziennikarstwa, powinna być neutralna i oddzielona od komentarza) zamienia się w ściek - co się dzieje z Twoim postrzeganiem świata? Czym staje się dla Ciebie "Polska lokalna"? Co staje się dla Ciebie normalne? 

Nie przeglądasz informacji w Internecie, nie czytasz codziennych gazet, nie interesuje Cię polityka? Ale może za to oglądasz kolorowe czasopisma? Znajdujesz tam wyciągnięte w Photoshopie zdjęcia modelek z idealnymi ciałami, po czym na następnej stronie czytasz psychologiczny artykuł w stylu "bądź sobą, zaakceptuj siebie taką jaka jesteś". Przewracasz jednak kartkę i znajdujesz tekst o superdiecie doktora Jakiegośtam. Obok zdjęcie jakiejś całkiem normalnie wyglądającej babki i podpis - "Na początku było mi trochę trudno, ale schudłam już 4,5 kilo". WTF?!

Potem artykuł o tym, że nie warto ulegać modzie i oceniać swej wartości tylko według tego, jak widzą Cię inni. Super, bo na następnej stronie jest reportaż o Patrycji. Patrycja świetnie godzi bycie matką z pracą w szklanym biurowcu - to nic, że pracuje naście godzin na dobę, ale za to szef pozwala jej karmić małego Patryka przy biurku. "Naprawdę przyjazna firma", mówi Patrycja, która "teraz, gdy wreszcie chodzi do pracy, czuje się naprawdę wartościowa". Dobrze się składa, bo na następnej stronie jest "10 Rzeczy Które Musisz Mieć".

Kiedy już powzdychasz do kolorowych zdjęć, do torebki za 3000 zł, identycznej jak ta którą miała Lady Gaga na ostatniej ceremonii wręczenia Złotego Czegoś i do nowego modelu telefonu, który jest lepszy od Twojego, bo oprócz robienia zdjęć jeszcze je obrabia i umieszcza na Facebooku, wracasz do codzienności. I tu miła niespodzianka. Twoja kablówka zwiększyła Ci właśnie liczbę programów do 350 i promocyjnie przez 3 miesiące płacisz za to tylko złotówkę plus VAT. Hurra! Co z tego, że na oglądanie TV masz tylko późny wieczór plus czasem weekendy? Ale masz 350 programów! MASZ!

Włączasz więc telewizję. Akurat przerwa na reklamy - to wcale nieprawda, że są głośniejsze niż film, który przerwano (tak orzekła kiedyś pewna członkini Krajowej Rady Radiofonii). A w bloku reklamowym - ruchoma i udźwiękowiona wersja "10 Rzeczy Które Musisz Mieć", znana Ci już z kolorowego czasopisma. Reklamuje je supermodelka w superwozie. Chciałabyś tak wyglądać... Chciałbyś mieć taki samochód... Ba, ale jak to zrobić? Jeśli nie masz figury Naomi Campbell ani nie zarabiasz jak prezes banku, może dotknąć Cię frustracja.

Kiedy frustracja będzie odpowiednio nakręcona, pora ją spożytkować. Nie myśl, że w mediach pracują sami niegodziwcy pakujący Twój umysł pijanymi posłami i przepisami na odchudzanie ot, tak, żeby Cię tylko sfrustrować. O nie!

Już niedługo, gdy tylko cmentarne znicze znikną z hipermarketów, sieci handlowe odtrąbią rozpoczęcie przygotowań do Święta-Brodatego-Krasnala-Z-Czerwonym-Nosem, zwanego żartobliwie Bożym Narodzeniem. Halo, ktoś jeszcze pamięta, że to miało być święto religijne? Czy ktoś w to wierzy? Dzwonek Pawłowa zadźwięczy radośnie i tak jak ślina płynęła z psiego pyska, tak tłumy klientów popłyną do kas. Hurra, wreszcie będziesz mógł zacząć szukać prezentów dla swoich bliskich!

Kiedy wyprzedadzą się świąteczne zapasy, a płyty z kolędami zaczną się już zacinać w sklepowych odtwarzaczach, będzie można zadzwonić na Święto-Zająca-Jajek-I-Kurczaka-W-Baziach. Oj, nie, niezupełnie. Jeszcze będzie coś w międzyczasie. Wielkanoc jest mniej przyjazna dla handlu: jajka wprawdzie schodzą lepiej, ale prezentów nie ma zwyczaju kupować (choć pewnie sztaby marketingowców pracują i nad tym). Wcześniej dzwonek Pawłowa zabrzęczy więc na Walentynki. Hurra, będziesz mógł powiedzieć komuś, że go kochasz! Plus kupić kartkę w kształcie serca i iść do kina.

Kto tak naprawdę decyduje o tym, co i kiedy kupujesz?

Kto decyduje o tym, kiedy i jak wyrażasz swoje uczucia?

Kto lub co decyduje o tym, jak się oceniasz?

Kto decyduje o tym, co jest dla Ciebie ważne?

środa, 20 października 2010

Dlaczego przeszkadza mi głupota?

1.

Przeszkadza mi głupota - przede wszystkim powodów estetycznych. Cytując Zbigniewa Herberta to jest "w gruncie rzeczy sprawa smaku".

Hodujemy z Żoną rybki. Miło się na nie patrzy, widok akwarium bardzo uspokaja. Rybki akwariowe to stworzenia piękne, choć kompletnie bezmyślne. Kiedyś wyjeżdżając na kilkanaście dni zostawiliśmy akwarium pod opieką mojej znajomej. Daliśmy jej opakowanie z karmą i szczegółową instrukcję obsługi. Cóż, znajoma nie jest akwarystką. Rybki zjadały dzienną porcję i wyraźnie chciały więcej, wystawiając pyszczki nad wodę. No to dostawały więcej... Ale nadal było im mało. Znajoma nie wiedziała, że rybki nie myślą perspektywicznie. Jedzą aż pękną. Dosłownie. Po powrocie mogliśmy tylko usunąć rybie zwłoki i założyć akwarium od nowa. Mimo to nie mam złych skojarzeń z rybkami - to piękne, mimo że głupiutkie stworzenia. Nie mam jednak oczekiwań, że któregoś dnia zaskoczą mnie umiejętnością czytania książek, albo doktoratem z ichtiozarządzania... To przecież tylko rybki.

Dlatego ludzka bezmyślność budzi mój estetyczny sprzeciw. Praktykujący katolik czytający horoskopy. Zaciekły antyklerykał ("ach, te mohery ze swoimi pedofilskimi klechami!") biorący kościelny ślub. Ludzie narzekający na arogancję władzy, biurokrację i dziury w jedniach, którzy w ostatnich wyborach zagłosowali na partię aktualnie rządzącą (wstaw sobie nazwę, w zależności od roku w którym to czytasz) i w następnych zrobią to samo. Znana aktorka, która w wywiadzie deklaruje się jako buddystka (ochrona robaczków, niejedzenie mięsa, te sprawy) i w tym samym akapicie postulująca szerszy dostęp do aborcji.

To nie jest ich zła wola, przynajmniej w większości. To nawet nie jest wrodzona ani wyuczona hipokryzja. To bezmyślność. A dlaczego piszę, że to sprawa estetyki?

Rybki mogą być bezmyślne, ale człowieka bezmyślność poniża. Czy ludzie różnią się od rybek? Wierzę, że tak. Ale jednocześnie wiem z doświadczenia, że ta różnica dotyczy tylko niewielkiej części ludzkości. Mam nadzieję, że Ciebie też, skoro czytasz ten tekst. I chociaż nie mam ambicji ratowania na siłę tych, którzy bliżsi są rybkom, to jest mi trochę przykro i czuję zażenowanie. To naprawdę jest kwestia smaku - ktoś, kto wygląda jak człowiek, niech i myśli jak człowiek.

2.

Przeszkadza mi głupota - ponieważ utrudnia mi życie. Tracę przez to czas i siły. Nie chcę żyć w świecie organizowanym mi przez idiotów, nie chcę tego dla swojej rodziny. Nie chcę by moja córka dorastała w przekonaniu, że taki świat jest normalny.

Idę załatwić sprawę do urzędu i odbijam się od tępego wyrazu twarzy pani w okienku. I nawet nie mam powodu na nią krzyczeć, bo procedury które wzmagają jej bezmyślność wyprodukował ktoś inny, nie ona. Po raz kolejny tłumaczę jej, że są na świecie rzeczy które się autorom rubryczek w formularzu nie śniły. Że faszystowski wymysł, jakim jest meldunek w dowodzie osobistym może być kompletnie inny, niż adres zamieszkania, a adres zamieszkania inny, niż adres firmy. Że skoro mam firmę, to nie mogę przynieść jej zaświadczenia od swojego pracodawcy. Że dokument, którego żąda autor urzędowego formularza, kilka lat temu został zniesiony przez autora innych urzędowych formularzy. I po tym wszystkim nawet nie chce mi się już mówić, że "włanczać", "wziąść" i "w takim bądź razie" to może sobie mówić pan Zenek spod kiosku "Ruchu", ale nie reprezentantka 40-milionowego narodu, którą - dziwnym losu kaprysem - jest wobec mnie pani z okienka.

Dojeżdżam do skrzyżowania i nie mogę przez nie przejechać: ktoś z boku wjechał na to samo skrzyżowanie, choć nie miał możliwości go opuścić. Blokuje ruch tym, którzy akurat mają zielone światło. Stoi na środku i udaje, że go nie ma. Udaje też, że nie słyszy klaksonów samochodów stojących za mną - z drugiej strony, po co trąbią, skoro to niczego nie zmienia, a irytuje również tych niewinnych? Nie ma mózgu, czy może chwilowo go nie użył, bo zamiast myśleć rozmawiał przez telefon? Kilkunastu ludzi zmieni swoje plany, spóźniając się na spotkania i wypalając więcej benzyny, bo Pan Bezmyślny nie popatrzył dalej, niż maska swojego samochodu. Jasne, jedna zmiana świateł nikogo nie zbawi (choć bywa, że te minuty mają znaczenie). Ale wolałbym sam podejmować decyzję o tym, czy robię sobie postój! Wypadek, złamane drzewo - OK, rozumiem, ślepy traf. Ale bezmyślność ślepym trafem nie jest.

Wchodzę do restauracji i pytam o stolik dla niepalących. Oczywiście jest, ale co z tego, skoro "strefa dla palących" i "strefa dla niepalących" są w tym samym pomieszczeniu, a w dodatku do stolika dla niepalących trzeba przejść przez chmurę dymu? Czy dym się zatrzymuje na niewidzialnej linii? Czy ktoś nie pomyślał, że są goście, którzy po prostu nie chcą śmierdzieć? Jasne, mogę wyjść i iść do konkurencji. Ale dlaczego to ja mam gdzieś chodzić? Dlaczego czyjaś bezmyślność ma mi organizować życie i spacery między restauracjami? Ja po prostu chcę zjeść kolację, a nie pisać przewodnik kulinarny!

Załatwiam paszport i bierze się ode mnie odciski palców, jak od przestępcy. Sąsiad z kolejki na moje oburzenie reaguje żachnięciem: "to dla naszego dobra, chyba nie chciałby pan w samolocie siedzieć obok terrorysty?". Wyprany mózg nawet nie próbuje się zastanowić nad sensem tego, co mówi. Bezczelnie oszukiwany na każdym kroku gładko łyka wszystko, co pompuje mu się w szare komórki za pośrednictwem mediów. O, tak, z pewnością terrorysta (szczególnie ten notowany w kartotekach Interpolu) pierwsze co zrobi planując zamach, to wyrobi sobie prawdziwy paszport na prawdziwe nazwisko i da sobie zdjąć odciski palców. A potem na lotnisku stanie grzecznie w kolejce do kontroli bezpieczeństwa, wybebeszy zawartość walizki, zdejmie buty i pasek i jeszcze wskaże pogranicznikowi gdzie ukrył bombę. Bo oczywiście włoży ją do bagażu podręcznego, zamiast przemycić przy pomocy przekupionego pracownika lotniska, prawda?

Bezmyślność utrudnia życie także tym bezmyślnym. Oni też stoją w korkach, załatwiają w godzinę urzędową sprawę wartą pięciu minut i poddawani są upokarzającym rytuałom. Co więcej, czasem zdają sobie sprawę z tego, że to utrudnia im życie. I co? I nic, wracają do siebie, klnąc na czym świat stoi, ale nadal sami robią kolejne głupoty utrudniające życie innym. Budują dla siebie i innych świat, w którym nikt nie chciałby żyć.

3.

Przeszkadza mi głupota, więc szukam myślących. Miło jest być w myślącym towarzystwie. Przypomnij sobie sytuację, gdy po dniach zmagań mogłeś spotkać ludzi podobnych do siebie. Może to była impreza z przyjaciółmi, a może spotkanie organizacji do której należysz. To jak świeży oddech - kurczę, nie jestem sam! Wreszcie ktoś, kto mnie rozumie!

Żeby było jasne: nie wierzę, że ludzie są z urodzenia dobrzy, myślący i tak dalej. Czy przypiszesz winę zanieczyszczeniu środowiska, fatalnej edukacji, manipulacji mediów czy grzechowi Adama i Ewy - nie pytam Cię o to. Napiszę innym razem, co sam o tym sądzę. Niezależnie od przyczyn (chemiczne uszkodzenie mózgu, deprawacja lub skłonność do grzechu) - wszyscy temu podlegamy. Dlatego czasem i my, myślący, zachowujemy się idiotycznie. Od szarej masy różnimy się jednak tym, że to sobie uświadamiamy.
Sam czasem odczuwam samotność człowieka myślącego, więc chcę odszukać podobnych do siebie.

Szukam myślących, bo chcę im dać nadzieję. Bracia, nie samą głupotą żyje świat! Myślący mają różne wizje zmiany na lepsze. Możemy się o to spierać. Łączy nas jednak marzenie, że może być inaczej. W świecie organizowanym przez idiotów jesteśmy słabsi,  jesteśmy tu jak cudzoziemcy nie znający języka. Bo nie znamy reguł gry, bo mamy skrupuły, bo rozważne działanie wymaga tej odrobiny czasu, której nie potrzeba bezmyślnym. Rybka zachowuje się jak automat: wystawia pyszczek nad wodę, gdy tylko otwiera się pokrywa akwarium. Człowiek myślący podejmuje świadomą decyzję. Wybiera. Marzy i realizuje marzenia.
Właśnie dlatego chcę podtrzymywać w myślących nadzieję. Trzymaj się, nie jesteś sam! Tym samym podtrzymuję ją w sobie. Nadzieja jest Tobie i mnie potrzebna, by nie wtopić się w szary tłum rezygnując z marzeń.

4.

Naprawdę przeszkadza mi głupota. Odkąd uświadomiłem sobie, że jako myślący stanowimy mniejszość w tym pokopanym świecie, szukałem jakiejś recepty. Długo myślałem, że rozwiązanie jest w polityce, w zaprowadzeniu dobrych rządów. Wiem, to było naiwne, ale usprawiedliwiają mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, o ustanowieniu lepszych rządów pisali wielcy myśliciele od starożytności do czasów współczesnych, więc prawdopodobnie ich nadzieje były podobne. Po drugie, nadal wiele osób w to wierzy. W czasie swego krótkiego romansu z polityką spotkałem - oprócz hipokrytów - także uczciwych, myślących społeczników, chcących lepszego świata dla siebie, dla swoich bliskich i dla pozostałych ludzi.

Czy polityka może dać rozwiązanie? Historia uczy, że nie. Jeszcze żaden ludzki rząd ani system filozoficzny nie rozwiązał problemów trapiących ludzkość. Pod każdą szerokością geograficzną mamy choroby, przemoc i biedę, niesprawiedliwe prawa, hipokryzję "moralnych autorytetów" i skorumpowanych polityków. Nie radzimy sobie - jako społeczeństwa - z narkomanią i przestępczością, tak jak nie poradziliśmy sobie z głodem i rakiem. Komunistyczne dyktatury mordują ludzi w obozach reedukacyjnych, bogate demokracje - niezdrowym trybem życia, zatruciem środowiska i brakiem normalnych relacji między ludźmi. I nie ma żadnej "trzeciej drogi" - point de rêveries, Messieurs!

Właśnie dlatego nie chodzi mi o żadną "partię ludzi myślących". Takie pyszne próby były podejmowane w naszym kraju kilka razy - w innych pewnie też - i za każdym razem nic z nich nie wychodziło. Nie chodzi nawet o to, że takiej partii nie tworzą aniołowie. Błąd tkwi w samym założeniu - w przekonaniu, że większość demokratycznie przywróci normalność, tylko myśląca elita musi ją przekonać i nią pokierować. Nie przekona, nie pokieruje, nie przywróci. Polityk zawsze będzie zakładnikiem większości, zaś większość szuka dobrego tatusia, który zwolni ją od myślenia. Demokratyczny przesąd to kolejna pogoń za wiatrem.

Wierzący mają łatwiej, bo czekają na ingerencję Boga. Armagedon unicestwi niesprawiedliwy szatański świat i znajdziemy się w raju. Ale czy każdy nominalny chrześcijanin naprawdę w to wierzy? Czy w gruncie nie jest tylko praktykującym jakieś tradycyjne rytuały ateistą? Czy w ogóle się nad tym zastanawia? Znów wracamy do myślenia i bezmyślności...

Myślenie to cecha ludzka, ale chęć myślenia to już talent. Jeśli ktoś nie chce szukać, nie lubi myśleć samodzielnie, to umiejętność myślenia jest mu zbędna - jak szerokie racice i podwójne powieki wielbłądom w zoo. Co z tego, że chronią je przez piaskiem, skoro w zoo nie ma ani burz piaskowych, ani możliwości zapadnięcia się w wydmę w czasie wielodniowej wędrówki?

A Ty - czy lubisz myśleć?

Jeśli nie, to mam dla Ciebie złą wiadomość. W moich listach będę Cię do myślenia prowokował, będę zadawał Ci pytania, czasem kontrowersyjne. Czasem takie, na które sam jeszcze nie znam odpowiedzi. Więc jeśli nie lubisz myśleć - lojalnie proszę, odejdź. Kup dzisiejszą gazetę albo włącz telewizor, one chętnie zrobią to za Ciebie.

Jeśli lubisz myśleć i choć raz w czasie czytania tego listu miałeś wrażenie, że to i Twoje doświadczenia - serdecznie witam i zapraszam. Nie musimy się zgadzać, ważne byśmy używali mózgu.

Pozdrawiam Cię serdecznie