czwartek, 28 października 2010

Bóg tak chciał?

Większość Polaków wychowała się w tradycji chrześcijańskiej, więc zapewne chodziła na lekcje religii. Dowiedziała się tam, że dobry i wszechmogący Bóg umieścił stworzonego przez siebie człowieka w raju, aby tam żył na wieki w szczęściu. Niestety, człowiek zgrzeszył, za co poniósł znane mu wcześniej konsekwencje: utracił raj i nieśmiertelność. Bóg jednak - mówi teologia - postarał się o naprawienie szkód i w przyszłości człowiek znów zamieszka w raju. Pod jakimi warunkami, jak ten raj będzie wyglądał, jak będzie wyglądało przejście z obecnego świata do przyszłego i co dzieje się z człowiekiem po śmierci - tu każdy odłam religijny ma swoje teorie.

Śmierć bliskiej osoby jest dla nas stratą i powoduje ból, nawet jeśli wierzymy w spotkanie z nią kiedyś, w innej rzeczywistości. Boli nas każde rozstanie, szczególnie na dłużej, więc trudno się dziwić, że smuci Cię czyjaś śmierć i że wspominasz zmarłą osobę.

Kiedy pójdziesz na cmentarz - a zrobi to w najbliższych dniach większość Polaków - na grobach znajdziesz więc różne napisy wyrażające smutek, ale i wiarę. I cóż tam możesz przeczytać? Bardzo często "Bóg tak chciał".

Psychologowie dokładnie opisali proces przeżywania straty. Zaprzeczenie, złość, targowanie się, bierne przyjęcie do wiadomości, pogodzenie się (często związane z racjonalizacją tego, co się stało). Znajdziesz to w każdym podręczniku psychologii, co oczywiście wcale nie znaczy, że mądrzy autorzy potrafią na to cokolwiek poradzić. Tak to już jest z naukowcami - od psychologii do informatyki - że potrafią świetnie opisać każdy problem, wcale go nie rozwiązując.

"Bóg tak chciał" to coś pomiędzy biernym przyjęciem a racjonalizacją. "Wierzę w dobrego Boga" i "Umarł ktoś mi bliski" to dysonans. Jak to pogodzić? Wymyślamy wtedy różne ciekawe uzasadnienia. A to, że "tak mu było pisane". A to, że śmierć była karą boską (dla zmarłego lub jego bliskich). A to, że "Bóg potrzebował go u siebie" (szczególnie dotyczy to osób uzdolnionych lub małych dzieci).

Myśl o tym, że dobry Bóg zsyła raka mózgu na babcię, żeby ukarać wnuczkę, albo że kompletuje właśnie ekipę remontową (skoro brakowało mu akurat pana Zdziśka, świetnego glazurnika) mnie przeraża - nie wiem, jak Ciebie. Na pomysł, że Bóg zabiera rodzicom ukochane dziecko w celu "powiększenia grona aniołków" nawet nie wiem, co powiedzieć. 

Komuś, kto nie jest chrześcijaninem jest o tyle łatwiej, że każde z tych uzasadnień może przyjąć bez zastrzeżeń, a nawet wymyślić własne. Zeus z Ozyrysem przegrał pana Zdziśka w karty, więc Atropos przecięła nitkę życia i pan Zdzisiek wpadł pod samochód. Albo Syriusz był w niekorzystnej konstelacji z Wenus. Albo tak było zapisane w odwiecznej księdze przeznaczenia pod hasłem "Iksiński, Zdzisław (Polska)". Albo w ogóle nie musi się nad tym zastanawiać.

Co innego chrześcijanin, a przynajmniej osoba tak się określająca. Chrześcijaństwo mówi o miłości do Boga, a trudno kochać chimerycznego tyrana, który raz pozwoli Ci wygrać w totolotka, a raz wepchnie pod tramwaj. Jeszcze trudniej uwierzyć, że wepchnięcie pod tramwaj było aktem Bożej miłości, wielką tajemnicą wiary i miało swój głęboki, metafizyczny sens. (Zauważyłeś, że jeśli ktoś nie potrafi czegoś wyjaśnić, to zaczyna bełkotać, jak w ostatnim zdaniu?)

Bóg tak chciał?

Kim jest Twój Bóg? Złośliwym despotą zabierającym rodzicom dzieci, a dzieciom rodziców, którego trzeba przebłagać pójściem co jakiś czas do kościoła i w miarę porządnym życiem? Luzackim Dżizasem, radykalnym rewolucjonistą, który kocha gejów, słucha rocka i uwielbia grepsy w rodzaju "kochajta i róbta co chceta", ale kompletnie niczego od nikogo nie wymaga? Staruszkiem z białą brodą, siedzącym gdzieś na chmurce, który może ma trochę niedzisiejsze poglądy, ale trzeba w niego wierzyć, bo to "wiara naszych ojców"? Słodkim Jezuskiem luli-luli-laj, którego utula matula, bo nie ma kolebeczki, a pasterze śpiewają i ciupażkami machają?

Na czym opierasz swe przekonania? Na okrągłych, choć niezrozumiałych kazaniach, w których "transcendentny w swej immanencji Pan umiłował osobę ludzką"? Na własnej światopoglądowej sałatce łączącej Jana Pawła II z Dalajlamą, a święcenie wielkanocnego koszyczka z kabałą i wiarą w reinkarnację? Na formułkach wyuczonych jeszcze przed pierwszą komunią, nakazujących wyspowiadać się z niemówienia paciorka, niechodzenia do kościółka i "uprawiania nieczystości sam ze sobą"?

A może na Biblii? Poznajesz ją - czy uważasz, że jest zbyt odległa, za trudna i trzeba zostawić ją zawodowcom od spraw religijnych?

Do kogo i o co będziesz się modlić 1 listopada i każdego innego dnia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz