środa, 20 czerwca 2012

Na podstawie scenariusza

Zaczyna się tak: Air-Force-One rozbija się przy lądowaniu w Phenianie. Wraz z republikańskim prezydentem Duckiem i jego żoną (w tych rolach Tom Hanks i Andie MacDowell) ginie setka kluczowych postaci amerykańskiej sceny politycznej, w tym całe Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. Władzę przejmują demokraci: rubaszny, trochę pierdołowaty prezydent Celler (Steve Martin) i rządzący nim z tylnego fotela wiceprezydenta ulubieniec mediów Daniel Stuck (George Clooney). Śledztwo nadzoruje północnokoreański dyktator Kim-Dzong-Won, który generalnie mówi Amerykanom, żeby spadali na bambus, co też ci skwapliwie czynią. Żółtki zabrały teczkę atomową? No i co z tego, przecież wojny im nie wypowiemy, a tak w ogóle to Duck był złym prezydentem.

W Ameryce zaczynają się dziać dziwne rzeczy: samobójstwa popełniają nie tylko liderzy opozycji, ale i charyzmatyczny dowódca Delta Force, generał Pelsky (Gerard Butler), ewentualnie na autostradzie zderzają się z meksykańską ciężarówką na lewych numerach. Poza nawiedzonym pastorem Mushroomem z rasistowskiego Południa (genialny, jak zwykle, Mel Gibson) nikt jednak nie zadaje pytań: wszyscy się cieszą, mamy przecież Olimpiadę w Filadelfii.

Gdyby jakaś hollywoodzka wytwórnia chciała to rzeczywiście zekranizować, zastrzegam sobie prawa do pomysłu obsady, choć pewnie szanse są minimalne. Jestem pewien, że Brad Pitt i Angelina Jolie podołaliby rolom agenta Tomka i posłanki Sawickiej. Jednak czy poza fanami filmów klasy B ktoś uwierzyłby w oś intrygi? Amerykanie może i nie wiedzą, gdzie jest Polska ze swoimi obozami śmierci, ale wsadzić całą wierchuszkę amerykańskiej armii do jednego samolotu? Nie, tu już stanowczo scenarzysta przesadził - marudziliby wychodząc z kina.

A to nie film. To Polska, nie Ameryka. Tam też różne rzeczy się zdarzają - też w dziwnych okolicznościach zginął prezydent, a niektórzy twierdzą, że lądowania na Księżycu w ogóle nie było. Ale od strzałów w Dallas minęło prawie pół wieku, od zamachów na WTC równe 10 lat, a jakoś nadal wolno o to pytać. Co więcej, tam dziennikarze dostają pieniądze właśnie za dobre pytania, a nie za jedynie słuszne odpowiedzi. Nie słyszałem też, by autor strony internetowej wykazującej niemożliwość ataku boeingiem na Pentagon jakoś spektakularnie targnął się na swoje życie.

Parafrazując slogan reklamowy pewnego polskiego filmu - może Amerykanie mają seryjnych zabójców, ale na seryjnych samobójcach znamy się my.

Być może wyjaśnienia są dziecinnie proste. Może postacie z pierwszych stron gazet naprawdę dopadła epidemia depresji (szczególnie w weekendy), może korupcja na szczytach władzy to pojedyncze wypadki, nagłośnione przez żądne sensacji media. Może kolejni eksperci zajmujący się katastrofą smoleńską naprawdę mieli pecha, wpadając na białoruskie tiry lub niezrównoważonych psychicznie synów. Chciałbym w to wierzyć, bo przecież głupio żyć w, cytując klasyka, "dzikim kraju".

Chciałbym. Ale cóż poradzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz