poniedziałek, 7 marca 2011

Kłamstwo nasze powszednie

"Przesyłkę odebrałem" - podpisujesz na poczcie zawsze, gdy przychodzisz z awizo. Odebrałem? Przecież standardem jest szukanie paczki dopiero wtedy, gdy adresat ją pokwituje, a więc gdy potwierdzi nieprawdę. O odwrotną kolejność upomina się może promil promila, znienawidzony z tego powodu przez panie w okienkach i przez pozostałych klientów poczty.

"Zapoznałem się z regulaminem" - taaa, już w to wierzę, że podpisując te słowa rzeczywiście poświęcasz choćby minutę na przeczytanie tzw. drobnego druczku. Żeby daleko nie szukać: w swoim komputerze masz co najmniej kilka programów, przy instalacji których potwierdziłeś przeczytanie umowy licencyjnej, i to po angielsku. A gdyby tak któregoś dnia dowcipny programista dopisał, między standardowymi postanowieniami, zobowiązanie do oddania przez Ciebie nerki? Zauważyłbyś to? Przewijasz teksty takich regulaminów choćby dla świętego spokoju, czy od razu zaznaczasz "zgadzam się"?

"Zostałem/am pouczona o treści artykułu... paragraf..." - formularz o takiej treści podsunął mojej Żonie do podpisu kontrolujący ją policjant, gdy odmówiła przyjęcia mandatu.
- Ale czego dotyczy ten przepis? - zapytała czujnie Żona.
- Eee, nie wiem... To już pani w sądzie powiedzą.
- Ale to pan mnie ma pouczyć. Ja nie jestem prawnikiem.
- Ja też nie. W sądzie pani powiedzą.

I co? Jestem gotów założyć się, że 99% zatrzymanych kierowców podpisuje to "pouczenie" bez pytania. To że policjant nie zna treści przepisu, to oczywiście skandal (jego amerykański kolega ma zawsze przy sobie ściągę ze słynnym "Masz prawo milczeć..."). Ale co powiedzieć o tych, którzy podpisują nieprawdę na jego polecenie? Przecież za odmowę podpisu (i to takiego) nie zakują Cię w kajdanki ani nie spałują! Przynajmniej nie spotkało to mojej Żony.

Kłamiemy więc nawet wtedy, gdy przynosi nam to szkodę. A co wtedy, gdy kłamstwo daje konkretne, wymierne zyski?

Legenda głosi, że ktoś podobno zawarł umowę z bankiem lub towarzystwem ubezpieczeniowym tylko na podstawie dokumentów zażądanych przy pierwszej rozmowie z agentem, i że nie trzeba było niczego uzupełniać. Miało wystarczyć oświadczenie o stanie zdrowia? Cóż, "w trakcie procedury okazało się", że potrzeba jeszcze wyników badań za ostatnie trzy lata i karty szpitalnej sprzed lat dziesięciu. Uwierzyłeś, że bank zaufa Twojemu oświadczeniu o dochodach, jak obiecywał w reklamie? Naiwny głupcze, rezerwuj już sobie dzień na wyjazd do skarbowego po plik zaświadczeń, ewentualnie do księgowości po wydruki. "No właśnie się okazało, że w tym wypadku...".

Mechanizm jest perfidnie prosty. Podręcznikowa, cialdinowska technika "niskiej piłki": jeśli zaangażowałeś się łapiąc pierwszą atrakcyjną ofertę, to tak łatwo nie zrezygnujesz. To, że w ten sposób buduje się Twoją nielojalność już przy pierwszym kontakcie, marketerzy mają gdzieś. W razie czego będzie się z tym bujał dział utrzymania klienta.

Od banku wolisz loterię? Proszę, "Milion do wygrania!". Zacznijmy od tego, że nie cały milion, bo pomniejszony o podatek od wygranej, o czym reklama milczy. "Wyślij SMS a dostaniesz nagrodę" - ta praktyka jest akurat wyraźnie zakazana ustawą, ale co z tego? "Do wygrania 100.000!!!" - wrzeszczy z reklamy wyróżniona liczba, choć w tym akurat wypadku sto tysięcy to suma nagród, z których największa wynosi 100 złotych, i to pod dodatkowymi warunkami.

Sprawa robi się poważniejsza, gdy chcesz uzbierane pieniądze zainwestować. To, co dzieje się w branży budowlanej, to już prawdziwa granda. Dom z krzywymi ścianami i dziurami w posadzce bywa uznawany za zgodny ze sztuką, dopóki wkurzony klient po latach czekania w sądach i po tysiącach wydanych na rzeczoznawców nie udowodni, że jest inaczej. Trzeba było aż wyroku Sądu Najwyższego, by "protokoły odbioru" podpisywane na kolanie w dniu zakończenia budowy nie były traktowane jak cyrograf uniemożliwiający dochodzenie roszczeń od fuszerów.

Na drobnych kłamstewkach (lub "swobodnym podawaniu prawdy") jest zbudowany nie tylko biznes. "I nie opuszczę cię aż do śmierci"? Pięknie to brzmi, ale statystyka jest nieubłagana. Co roku w Polsce orzeka się 65 tysięcy rozwodów - to aż jedna czwarta liczby zawartych w tym czasie małżeństw. Twoje szanse na rozwód drastycznie rosną, jeśli Twoje małżeństwo nie ma jeszcze czterech lat. Z kolei po 13 rocznicy ślubu możesz uważać się za szczęściarza, bo tyle lat średnio trwają małżeństwa rozwiedzione. "Do śmierci" to przesada taka sama jak "do ostatniej kropli krwi" z wojskowych przysiąg: żołnierz ma krwi w żyłach jeszcze całkiem sporo, gdy kończy się jego udział w bitwie. Oba zwroty są jednak tak wzruszające, że nikt nie odważy się ich tknąć.

Przyrzeczenia abstynenckie składane "na komendę" przez dzieci przystępujące do katolickiej Pierwszej Komunii to już grubsza sprawa. Każdy wie, że to pic. Statystycznie do "osiemnastki" wytrwa bez jakiegokolwiek alkoholu (wliczając piwo) tylko jedno dziecko na dwadzieścioro. Każdy wie, że dzieci powtarzające antyalkoholową formułkę nie są jej nawet do końca świadome, przejęte uroczystością i prezentami. Kto w tym wypadku odpowiada za bluźnierstwo, "branie imienia Pana Boga twego nadaremno"? Dziewięcioletni dzieciak? Nadgorliwy ksiądz? Nieasertywni rodzice? Co jest gorsze: to, że "komunista" o obietnicy zapomni, zagubi ją wśród innych pobożnych formułek wyrecytowanych tego dnia, czy że - przeciwnie - zapamięta, a potem słowa nie dotrzyma?

Czy potem można się dziwić, że na podobnej bujdzie (czasem uroczystych zaklęciach, a czasem zwykłym oszustwie) opiera się także polityka i rządzenie Twoim krajem?

Miały być mieszkania dla młodych małżeństw (prawdziwe jak dyplom magisterski autora tej obietnicy). Miało być rozliczenie aferzystów, poległe niebawem w starciu z parlamentarną arytmetyką. Każdy minister proponujący podwyżkę podatków miał być przez pewnego premiera "osobiście wyrzucony z rządu" - tego samego rządu, który potem postanowił podatki podwyższyć, zarzekając się do ostatniej chwili, że to tylko plotka. Pomniejsze kłamstewka już nawet umykają uwadze; przyzwyczailiśmy się do nich, jak do dziur w drodze i smrodu w pociągach.

Uważaj na to znieczulenie. Jeśli prawda wyzwala, to co z Tobą robi wszechobecne oszustwo?

1 komentarz:

  1. Tak sobie myślę, że ostatnio kłamstwo jest stawiane jako synonim manipulacji. Zdolność manipulacji natomiast jest traktowana jako wielka zaleta. Pracodawcy oczekują od pracowników takiej zdolności, choć oczywiście nie wobec samych chlebodawców. "Dobra ściema", "mistrz ściemy", to poszukiwana zdolność wśród handlowców i marketingowców. Pamiętam nawet naszą dyskusję na temat tego, czy istnieje tzw. dobra manipulacja. Czy dobre intencje wystarczają, żeby usprawiedliwić manipulację?

    OdpowiedzUsuń